REKLAMA

Orzechówka – nasze korzenie

ORZECHÓWKA. – W Czereśni (osada w Cieszanowie, obecnie nazwa jednej z jego ulic, przyp. red.) mieszkałam od ’30 roku aż do ’44 roku. Wtedy musieliśmy stamtąd uciekać. Szłam boso, na nogach, przez Lubaczów aż do Dynowa. Uciekaliśmy razem z Buczkami. Znaleźliśmy schronienie w Dynowie, a potem trafił się ten dwór w Rudawcu. Tam, dzięki staremu Buczkowi – ojcu obecnego biskupa, znalazłam pracę – tak zaczyna swą opowieść Helena Broś, jedna z uczestniczek wielopokoleniowego spotkania, jakie miało miejsce dzisiaj w tej miejscowości.

– Doiłam tam siedem krów, trzy razy dziennie. Ręcznie oczywiście. Jak dojarka wygląda to, ja do tej pory nie wiem – kontynuuje pani Helena. – Pomagałam też przy innych robotach. Wszystko to, za łyżkę strawy. Najważniejsze było jednak to, że mogłam mieć przy sobie dziecko – córeczkę. Męża niestety już nie. On był w innym dworze. Właścicielka dworu polubiła moją małą. Zabierała ją czasem na spacery, nieraz dawała jakieś łakocie. Myśmy jedli sam żur i postny chleb. Potem nauczyłam się kraść mleko, żeby choć czasem małej dać się napić. Oj ciężkie to były czasy. Złe czasy. Człowiek musiał nauczyć się kraść i kłamać, żeby przeżyć… Ale dzięki Bogu udało się.

Na spotkanie w Orzechówce przybyli ludzie, którzy byli uczestnikami strasznych wydarzeń w 1944 roku

Na spotkanie w Orzechówce przybyli ludzie, którzy byli uczestnikami strasznych wydarzeń w 1944 roku

Z tamtych czasów nic nie pamięta Janina, córka pani Heleny, ulubienica właścicielki dworu. – Wychowywałam się na dworze. Nie było mi tam źle. Mimo, że byłam taka mała, miałam zaledwie jeden rok, udało mi się ocalić od zagłady piwnicę pełną ludzi. Było to w czasie, kiedy Niemcy poszukiwali rosyjskich żołnierzy. Zobaczyli, że w dworskiej piwnicy pochowani są ludzie. Już przymierzali się do wrzucenia granatu przez okno, gdy zaczęłam płakać. Wtedy zorientowali się, że jesteśmy cywilami i poszli sobie. Gdyby nie to, już by mnie tu nie było – wspomina Janina Rokosz.

Czas ucieczki, drogę do Orzechówki doskonale pamięta Władysława Ciećkiewicz, która na uroczystość przybyła z synem. – Miałam wtedy szesnaście lat. Droga była ciężka. Pamiętam to błoto, w którym grzęzły mi nogi i krowę, którą prowadziliśmy… Dobrze nas tu przyjęli. Mimo, że tutaj też panowała nędza i nieraz nie mieli co jeść, przygarnęli nas do siebie. Przez te pół roku, gdy tu byliśmy, pasłam krowy. Miło wspominam ten czas, mimo, że do domu wróciłam już jako kaleka. Nikt nie wiedział co mi się stało. Pewnego dnia zaczęła mnie boleć noga. Był tu w sąsiedztwie taki rosyjski lekarz. Pomógł mi. Dał jakieś lekarstwa. Teraz kuleję, ale przynajmniej mam nogę – opowiada pani Władysława.

Edward Dziaduła, prezes Stowarzyszenia Czereśnianie

Edward Dziaduła, prezes Stowarzyszenia Czereśnianie

Spotkanie „Orzechówka – nasze korzenie”, na które przybyli Czereśnianie i mieszkańcy Orzechówki, zorganizował Edward Dziaduła, prezes Stowarzyszenia Czereśnianie. Spotkali się na nim uczestnicy i potomkowie rodzin, które w latach 1928 -1930, wyjechały z Orzechówki w poszukiwaniu chleba w tamte okolice. Tragiczne wydarzenia wojenne sprawiły, że 1944 roku musieli oni uciekać z Cieszanowa przed bandami UPA. Szukali oni schronienia w swoich rodzinnych stronach. Przywieźli ze sobą również swoich znajomych. W Orzechówce przebywali od kwietnia do sierpnia 1944 roku.

Dziś, razem z mieszkańcami Czereśni, przybył ks. bp Marian Buczek. – Historię tę, znam z opowieści mojego ojca. Jako dziecko słyszałem ją bardzo często. Ucieczka, strach, przyszłość jawiąca się jako jedna wielka niewiadoma, wszystko to, odbiło się na dalszym życiu tych ludzi. Mój ojciec ciągle powtarzał, że nigdy by już nie chciał żeby coś takiego się powtórzyło – twierdzi ks. bp. Buczek.

O konieczności zorganizowania tego spotkania przekonany jest prezes Dziaduła. – W ten sposób chcieliśmy umożliwić starszym osobom spotkanie z przyjaciółmi i znajomymi z tamtych czasów, młodym zaś, pokazać gdzie mają swoje korzenie – tłumaczy Edward Dziaduła. – W dzisiejszych czasach wszyscy gonią za pieniędzmi, ale nie wolno zapominać, że ważne są także nasze korzenie. I chyba młodzi, podzielają moja opinię – wystarczy dodać, że przybyło nas prawie 200 osób, a spodziewałem się koło setki chętnych.

Uroczystość stała się okazją do wmurowania na ścianie budynku miejscowego Zespołu Szkół pamiątkowej tablicy. Spotkanie zostało zorganizowane dzięki współpracy Stowarzyszenia Czereśnian z dyrekcją Zespołu Szkół w Orzechówce, wójtowi gminy Jasienica Rosielna oraz sołtysowi Orzechówki.

Autor:brzozow24.pl


07-06-2009

Udostępnij ten artykuł znajomym:


Poprzedni artykuł:
«
Następny artykuł:
»




Zaloguj się aby dodać komentarz


| Logowanie

Pokaż więcej komentarzy (0)

Komentarze niezarejestrowanych czytelników: